⭐⭐⭐⭐⭐ NIE KUPUJ W CIEMNO – SPRAWDŹ CO MÓWIĄ NASI KLIENCI! ZOBACZ OPINIE
GWARANTOWANE 15% RABATU NA NOWOŚCI SALEWA! DOWIEDZ SIĘ WIECEJ>

Bikepacking po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej – 260 km szutrami i skałami [relacja + ślad GPX]

2025-07-07
Bikepacking po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej – 260 km szutrami i skałami [relacja + ślad GPX]

Kolejna rowerowa inspiracja! 260 km po przepięknej Jurze Krakowsko-Częstochowskiej

 

Jakiś czas temu dzieliliśmy się z Wami relacją z gravelowej wyprawy dookoła Tatr. Jeśli planujesz swój pierwszy tatrzański gravel, gorąco zachęcam do jej przeczytania tutaj – znajdziesz tam dokładny opis trasy, ślady i praktyczne wskazówki, które z pewnością przydadzą się podczas kolejnych rowerowych przygód.

Tym razem wybór padł na Jurę Krakowsko-Częstochowską – wyjątkowo bez szpeju. Sprzęt wspinaczkowy został w domu, bo miejsce w torbach było mocno ograniczone, a i czas nie był naszym sprzymierzeńcem. Zamiast na ścianach – lądowaliśmy więc na podjazdach i zjazdach po skałkach, korzeniach i szutrach. Gdzie się dało, unikaliśmy asfaltu. Inspirowaliśmy się klasycznym Szlakiem Orlich Gniazd, ale z założenia chcieliśmy pokonać go bardziej „po swojemu”.

Tak czy inaczej – zaproponowana poniżej trasa jest w pełni przejezdna na gravelu, choć momentami wymaga zejścia z roweru. Ale po kolei! Zapraszamy na relację z naszego 260-kilometrowego bikepackingu po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.

 

 

Sprzęt i Pakowanie

 

 

Dla jednych najprzyjemniejszy, dla innych najbardziej znienawidzony etap wyprawy. U nas na szczęście poszło sprawnie – choć przyznaję, że niespecjalnie oszczędzaliśmy na wadze bagażu. Chcieliśmy mieć absolutną pewność, że niczego nam nie zabraknie – łącznie ze świeżą bielizną na każdy dzień. Wiedzieliśmy bowiem, że szykujemy się na typowo rekreacyjny wypad, a nie na sportową wyrypę.

Mając do dyspozycji torby rowerowe o ograniczonej pojemności, podzieliliśmy cały ekwipunek po równo na dwa rowery:

 

Rower Magdy


Magda, na swoim turbo-małym gravelu w rozmiarze XS, miała przyjemność testować nowe torby od Deutera. Mimo niewielkiego roweru i wąskiej kierownicy, torby wpasowały się świetnie – choć wymagało to drobnych modyfikacji.

  • Torba na kierownicę (Deuter Mondego HB 8) – bez problemu zmieściła trzyosobowy namiot Salewa Litetrek Pro III. Stelaż – dzięki temu, że składa się z bardzo krótkich segmentów – przytroczyliśmy pod kierownicę.

 

Sprawdź naszą ofertę namiotów tutaj!

 

  • Torba pod ramę (Deuter Mondego FB 4) - idealne miejsce na powerbank, okulary, kosmetyki i prowiant
  • Torba podsiodłowa (Deuter Mondego SB 16) – zmieściła koszulki i bieliznę na każdy dzień wyjazdu, dodatkowe spodnie, strój kąpielowy oraz pokrowiec przeciwdeszczowy na rowery. Pokrowiec zabieramy zawsze – przy spaniu na dziko daje dodatkowy spokój, a na polach namiotowych zmniejsza ryzyko, że nasze dwa kółka kogoś skuszą. Na górze torby wylądowały klapki. Torba nie była wypchana do końca – z uwagi na mały prześwit między siodłem a kołem musieliśmy uważać na ewentualne ocieranie. Na szczęście – po odpowiednim dociągnięciu troków – nic nie ocierało, nawet przy największych wertepach!
  • Mini torba na ramę – zapasowe dętki, multitool, łyżki do opon, smar, trytki, krótkofalówka i żele energetyczne.

Stara mądrość głosi, że jeśli problemu nie da się rozwiązać trytką i silver tapem – to nie jest to problem!

  • Torby na widelce (2×4l) – ręczniki, środek przeciw komarom i kleszczom (oj, przydał się!), biodegradowalna kostka myjąca do ciała i włosów (testowana pierwszy raz – duży plus za wydajność, delikatny zapach, małe gabaryty i skuteczność w działaniu), mini apteczka, sztućce turystyczne, minimalistyczny ekspres do kawy Wacaco Minipresso (chyba nie powinienem go tu reklamować, ale to naprawdę sztos!), dwa kubki, mikro zwijany plecak na zakupy, mokre chusteczki, papier toaletowy i zapałki.

Pakowanie Bikepacking!

Mój rower

 

  • Torba na kierownicę – zmieściła nasze ukochane hybrydki Salewa Ortles Hybrid TWR, bluzy, hardshelle, awaryjne buffy, czapki, rękawiczki i krótkofalówkę.
  • Pod ramą – portfel, ładowarki i kable do ładowania przerzutek AXS, lampek, krótkofalówek, i powerbanków, kosmetyki (w tym maść na obtarcia), filtr SPF i nóż.
  • Torba podsiodłowa – kuchenka turystyczna, kartusz z gazem, koszulki merino (w tym moja ukochana kolekcja Salewa Vento), bielizna i zapasowe spodnie, a na zewnątrz przytroczone klapki.
  • Ukryty schowek w ramie – bateria do lampki i zapasowę dętki wraz z łyżkami do opon.
  • Mini torba na ramę – klucz dynamometryczny, mały multitool i zapięcie rowerowe.
  • Torby na widelce (2 x 6l) – nasze puchowe śpiwory i materace.

Na koniec – do bidonów trafiła woda, zegarki z wgranym GPX-em zostały przypięte do kierownic, a sama trasa w kolejnych dniach była przez nas skrupulatnie modyfikowana o miejsca, które „koniecznie musimy jeszcze zobaczyć”.



Kup uniwersalną męską kurtkę hybrydową tutaj!

Kup uniwersalną damską kurtkę hybrydową tutaj!

 

Dzień zero i pierwszy

Częstochowa – Kroczyce | 77 km | 922 m przewyższenia
(po drodze pierwszy nocleg na wzgórzu w lesie za Olsztynem)

Częstochowa Bikepacking Lavaredo
Rezerwat Zielona Góra Bikepacking Lavaredo

 

Dzień zero (Sobota, 28.06) – Częstochowa - Olsztyn

 

Startujemy wcześnie – pociąg z Poznania do Częstochowy odjeżdża około 6:00. Podróż mija sprawnie, a na miejscu jesteśmy po 12. Krótkie śniadanko i ruszamy na umówiony punkt zbiórki, gdzie czeka już na nas dwójka przyjaciół z Rzeszowa. Spotykamy się nie byle gdzie, bo na malowniczym punkcie widokowym w rezerwacie Zielona Góra, niedaleko wsi Kusięta w gminie Olsztyn. Ostatnie metry podejścia były naprawdę strome – trzeba było prowadzić rowery – ale widok na szczycie wynagradza wszystko.

Chwila wspólnego podziwiania panoramy, pierwsze zdjęcia i już w pełnym składzie ruszamy dalej. Fajnie, że był z nami Kamil – nie dość, że towarzystwo pierwsza klasa, to jeszcze przez całą trasę nagrywał i fotografował, więc poniżej znajdziecie trochę materiału z tej wyprawy.

Po dość wymagającym zjeździe znów lądujemy bliżej miasta. Po drodze pomagamy rowerzyście w potrzebie – multitoolem naprawiamy drobną awarię, a w podziękowaniu dostajemy propozycję noclegu w jego domku pod lasem w Olsztynie. Kuszące, ale... my przecież planowaliśmy pierwszy biwak na dziko.

Zatrzymujemy się na chwilę na rynku w Olsztynie – oglądamy zamek, jemy lokalnego kebsa i serwisujemy rower Magdy. Okazało się, że przednia sakwa dociska linki i blokuje przełożenia. Po szybkiej modyfikacji – zdjęciu owijki i przepuszczeniu linek od dołu – wszystko działa jak trzeba.

Późniejszym popołudniem opuszczamy asfalt i zaczynamy wspinaczkę leśną drogą. Po chwili trafiamy na idealną miejscówkę – równa trawa, przygotowane miejsce ogniskowe i zero ludzi. To będzie nasza pierwsza noc – rozbijamy namioty, rozpalamy ognisko i odpoczywamy.


 

Dzień pierwszy (Niedziela, 29.06)  – Olsztyn - Kroczyce 

 

Rano okazuje się, że nie wyłączyłem śledzenia trasy – więc dzień zero i pierwszy zapisane jako jeden ślad. Ale nie szkodzi.

Las dobrze osłonił nas od słońca, więc wstajemy dość leniwie. Składanie namiotów, parzenie porannej kawy i śniadanko – to już rytuał. Potem szybki zjazd na główną szutrową drogę i kierujemy się przez Zrębice – raczej z górki – w stronę Złotego Potoku.

Za Złotym Potokiem zatrzymujemy się przy formacjach skalnych zwanych Diabelskimi Mostami – bardzo fotogeniczne miejsce w Dolinie Wiercicy. Następnie lekko pod górkę do Ostrężnika. Po drodze robimy małe zakupy, a następnie odbijamy w leśne ścieżki, trafiając na niewielką jaskinię i kolejne ciekawe ostańce.

Przez Trzebiniów, Łutowiec, Mirów i Bobolice docieramy do Zdowa, gdzie robimy krótki postój przy – niestety już zamkniętej – jaskini Głębokiej. Decydujemy się więc na przeprawę przez Górę Zborów – pieszo – prowadząc rowery, gdyż jazda jest tam zakazana. Trzeba też pamiętać o bilecie wstępu. Na górze – masa imponujących formacji skalnych. Totalny raj dla wspinaczy i fotografów.

Zjeżdżamy spokojnie do drogi, po czym kierujemy się do Trafo Base Camp – tam czeka na nas upragniony posiłek, towarzystwo wspinaczy i możliwość doładowania powerbanków.

Wieczorem ruszamy jeszcze kawałek, w poszukiwaniu kolejnego dzikiego noclegu. Ostatecznie rozbijamy się przy cichej rzeczce Białka, tuż za Podlesicami, której w  tym miejscu i czasie nie można było uznać za dość wartką... Tak czy inaczej, mało brakowało, a spalibyśmy w pobliżu starego cmentarza w Kroczycach – na szczęście las wygrał.

W nocy przyszedł wiatr i deszcz – lekko zmoczyło namioty i rowery, ale całość przetrwała bez najmniejszych strat.

 

Gravelem po Jurze z Lavaredo.pl
Przygotuj się na bikepacking z Lavaredo!

Dzień drugi - poniedziałek 30.06

Kroczyce – Bydlin | 50 km | ok. 700 m przewyższenia

Okiennikna rowerze. Jura Krakowsko-Częstochowska

 

Poranek wita nas lekkim chłodem i mokrymi tropikami po nocnym deszczu. Na szczęście szybko wszystko schnie. Krótka poranna rutyna: składanie namiotów, śniadanko i obowiązkowa kawka – możemy ruszać dalej. Kierujemy się najpierw do niewielkiej, ale malowniczej jaskini w Dziadowej Skale, a zaraz potem w stronę jednej z najbardziej rozpoznawalnych formacji skalnych całej Jury – Okiennika Wielkiego.

Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie wdrapali się do słynnego „okna”. Ale ćśś... niech to zostanie między nami.

Robimy kilka ujęć z drona, drugie śniadanie pod pobliską wiatą i ruszamy dalej. Po krótkim, ale przyjemnym asfaltowym podjeździe – równie przyjemny zjazd i już jesteśmy w Podzamczu, gdzie zatrzymujemy się na obiad w restauracji Stodoła. Tutejszy klasyk, polecamy!

Najedzeni, ruszamy na zwiedzanie zamku Ogrodzieniec. Chociaż to już popularna atrakcja, za każdym razem robi wrażenie – ogromne mury, dziedziniec, skały dookoła. Dalej mijamy Czubatkę, czyli najwyższy szczyt Jury Krakowsko-Częstochowskiej – może nie Himalaje, ale warto wspomnieć!

Kolejny punkt to zamek Pilcza w Smoleniu. Mimo zamkniętej kasy, część zamku okazała się być dostępna dla zwiedzających. Co najlepsze – nie ma żywej duszy. Zwiedzamy więc w absolutnej ciszy i spokoju, mając całość tylko dla siebie.

Ruszamy dalej obok Skał Zegarowych, a potem przez Zarole i Krzywopłoty, konsekwentnie trzymając się szutrów i leśnych duktów – asfaltu jak najmniej. W okolicach Bydlina kończymy dzień.

Dzięki uprzejmości zarządców lokalnego stadionu, udaje nam się zorganizować nocleg na ich trawniku. Miejsce zaciszne, z "dostępem do wody" i przestrzenią na biwak. Szybki spacer po prowiant do sklepu i rozbijamy się tym razem na "pół dziko", wzdłuż ogrodzenia stadionu, w pobliżu małej rzeczki, która płynie tuż za boiskiem. Idealne zakończenie aktywnego dnia.


Co ciekawe -szlak turystyczny biegnie środkiem wspomnianego stadionu, co może wprowadzać turystów w małe zakłopotanie.

 

Widok na Wielki Okiennik
Zwiedzaj Jurajskie zamki na rowerze z Lavaredo!

Dzień trzeci - wtorek 01.07

Bydlin – Dolina Będkowska (Brandysówka) | 65 km | 630 m przewyższenia

 

Słońce daje o sobie znać już od samego rana – temperatura szybko rośnie, więc zanim ruszymy w trasę, wskakujemy na szybkie orzeźwienie w rzeczce płynącej tuż za boiskiem. Idealne rozpoczęcie dnia! Po porannej kąpieli zwijamy namioty i ruszamy w dalszą drogę.

Z Bydlina kierujemy się na Pustynię Błędowską – największy w Polsce obszar piasków lotnych. Jej teren podzielony jest na część wojskową i tę dostępną dla turystów – my oczywiście działamy zgodnie z przepisami, eksplorując legalną część pustyni. Cieszymy się jak dzieci, bo trafiamy na zaskakująco przyjemną, gładką betonową nawierzchnię, która stopniowo przechodzi w doskonały szuter – raj dla graveli!

Po drodze latamy dronem, podziwiamy śmiałków skaczących ze spadochronami, a także schładzamy się w Białej Przemszy, która przepływa tuż przy pustyni. Mniej przyjemnym akcentem okazuje się nagła inwazja mrówek – ich liczba w tamtym rejonie przechodzi ludzkie pojęcie.

Kierujemy się dalej przez Lasy Błędowskie, przez Bolesław aż do Olkusza, gdzie nasz operator drona łapie klasycznego kapcia. Serwisujemy go pod pobliskim sklepem i po krótkim odpoczynku ruszamy w stronę Doliny Będkowskiej, celując tym razem w legalne, zorganizowane pole namiotowe Brandysówka, położone u stóp zjawiskowej skały Sokolicy.

Po drodze napotykamy różnorodny teren – od piachu, przez szutry i trawy, aż po długi, przyjemny zjazd świeżo położonym asfaltem, który niemalże doprowadza nas pod same drzwi campingu.

Wieczorem w końcu – zasłużony prysznic, możliwość podładowania powerbanków, spokojna kolacja i zasłużony odpoczynek w cieniu skalnych ścian. Pierwsza "cywilizowana" noc na trasie – przyjmujemy ją z wdzięcznością.

 

Na Pustynię Błędowską rowerem!
Rowerem do Doliny Będkowskiej z Lavaredo.pl

Dzień czwarty - środa 02.07

Dolina Będkowska – Sułoszowa | 26 km | 480 m przewyższenia

 

Poranek w Dolinie Będkowskiej zaczynamy od czekania... na słońce. Wilgoć w nocy była tak intensywna, że nasze namioty nie należały do najbardziej suchych. Zanim Sokolica odsłoni choć trochę słońca, zamawiamy kawkę i porządne śniadanko w Brandysówce – nie ma co się spieszyć.

Gdy namioty wreszcie nieco wyschły, jurajskie słońce postanowiło dać nam popalić. Upał sięgał niemal 40 stopni i skutecznie zniechęcał do pedałowania. Mimo to ruszamy w trasę – przez Dolinkę Kobylańską, kierując się na północ w stronę Jerzmanowic. Po drodze robimy przystanek przy Jaskini Nietoperzowej, ale z uwagi na kolejkę i upał – rezygnujemy ze zwiedzania. Zamiast tego wybieramy... lody. W końcu środa!

Chwilę później zatrzymujemy się na obiad w pobliskiej karczmie, po czym ruszamy w stronę Sułoszowej. Tego dnia ponownie noclegujemy na campingu – tym razem wybór padł na Naszą Dolinę w pobliżu Pieskowej Skały. I tu – zaskoczenie. Ciepła woda, lodówki dla turystów, mikrofalówka… Jurajski luksus, choć w nieco wyższej cenie od bardziej znanej Brandysówki.

Zrobiliśmy jeszcze szybkie zakupy w lokalnym sklepie, mijając po drodze ciekawe zabudowania – domy jednorodzinne dosłownie wrośnięte w skały Sułoszowej. Wieczór mija spokojnie, z myślą, że jutro już ostatni dzień jazdy.

 

Dolina Będkowska - widok na Sokolicę
Pole namiotowe Brandysówka w Dolinie Będkowskiej

 

Dzień piąty - czwartek 03.07

Sułoszowa – Kraków (powrót do domu) | 40 km | 210 m przewyższenia

 

O poranku – deja vu. Namioty ponownie mocno wilgotne. Tym razem jednak nie mamy czasu na czekanie aż wyschną – chcemy zdążyć na pociąg powrotny do Poznania, bilety już zakupione. Szybkie śniadanie, poranna toaleta i pakujemy się bez zbędnych ceregieli – byle zdążyć bez zbędnego pośpiechu.

Zanim jednak definitywnie zakończymy wyprawę, czeka nas jeszcze Zamek na Pieskowej Skale i Maczuga Herkulesa – klasyka Jury, ale za każdym razem robi wrażenie. Potem kierujemy się przez Ojcowski Park Narodowy do jednego z jego najbardziej symbolicznych miejsc – Bramy Krakowskiej.

To właśnie tutaj, między potężnymi, wapiennymi skałami, kryje się lokalna legenda, która mówi, że filary Bramy Krakowskiej powoli zbliżają się do siebie. Dzień, w którym całkowicie się zetkną, ma oznaczać koniec świata. By temu zapobiec, turyści od lat zostawiają między skałami swoje drewniane kije, próbując „podeprzeć” bramę i odwlec nieuniknione.

Oczywiście i my nie mogliśmy odmówić sobie tego rytuału. Podparliśmy filary kijami i zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie – może uda się odwlec zagładę choćby o jeden dzień? Choć to tylko legenda, miejsce ma w sobie coś wyjątkowego – czuć tu duch Jury!

Po drodze – dla odmiany – zahaczamy o Circle K na zasłużoną kawkę, a potem zjazd marzeń: fantastyczny odcinek asfaltu, który prowadzi wzdłuż Doliny Prądnika, między skalnymi ścianami, aż niemal do Krakowa.

Docieramy do miasta z dużym zapasem. Relaksujemy się w parku na Prądniku Białym, potem obiad, kawa i czekanie na pociąg.

I kiedy już myślimy, że wszystko pójdzie gładko... nadchodzi PKP. Przedział bez klimatyzacji i powrót w dusznej, parnej atmosferze. Chyba jeszcze nigdy nie byliśmy tak spoceni po jeździe, jak podczas tego siedzenia. Do Poznania docieramy około 22:00 – zmęczeni, zgrzani, ale przeszczęśliwi.


Czy warto było? Jeszcze jak!
Film z całego wypadu znajdziesz poniżej – zobacz, jak wyglądała Jura z naszej perspektywy!



 

Brama Krakowska na rowerze!
OBSERWUJ NAS W SOCIAL MEDIACH
LAVAREDO.PL NA INSTAGRAMIE
LAVAREDO.PL NA FACEBOOK
Adrian Mróz - autor
Pokaż więcej wpisów z Lipiec 2025
pixel