Z KODEM BLACK10 WSZYSTKIE PRODUKTY SALEWA TANIEJ O DODATKOWE 10%

Rowerem dookoła Tatr z plusem? – Propozycja na budżetowy długi weekend dla prawie każdego!

2024-08-29
Rowerem dookoła Tatr z plusem? – Propozycja na budżetowy długi weekend dla prawie każdego!

Marzy Ci się ambitna wycieczka rowerowa, ale nie wiesz, jak się do niej zabrać? Nie jesteś rowerowym wyjadaczem, który chce objechać Tatry w jeden dzień, a raczej pragniesz zobaczyć ciekawe miejsca i aktywnie wypocząć? Nie masz czasu analizować długich przewodników i każdego wariantu trasy? Obawiasz się długich, morderczych podjazdów i nie masz pewności, czy dasz radę? Fascynuje Cię spanie na łonie natury, a kilka kilogramów więcej w sakwie Cię nie przeraża? W takim razie ten artykuł jest właśnie dla Ciebie. Zdradzimy, jak się przygotować i ile dni warto zarezerwować na wyjazd. Podzielimy się gotową i sprawdzoną propozycją trasy oraz nieco Cię przy tym uspokoimy!

Jak objechać rowerem Tatry dookoła?

Łatwo dostępnych przewodników o tym, jak rowerem objechać Tatry dookoła, jest mnóstwo. Najbardziej polecany i oficjalny przewodnik, wraz ze wszystkimi niezbędnymi informacjami, znajduje się tutaj i gorąco namawiamy do jego przeanalizowania. Ciężko jednak o krótką, gotową i sprawdzoną propozycję trasy wraz ze śladami GPX. W tym wpisie podzielimy się relacją z rekreacyjnej wyprawy, zdradzając ciekawe miejscówki i sprawdzone miejsca noclegowe.

Trasa rowerem dookoła Tatr – co warto wiedzieć?

Na szczęście szlak rowerem dookoła Tatr to nie wyjeżdżanie rowerem na Giewont czy Kasprowy, a ciekawie poprowadzona trasa o niewielkiej ilości przewyższeń, którą powinieneś i powinnaś spokojnie pokonać, przeznaczając na ten cel od 3 do 5 dni. Oficjalny przebieg szlaku liczy nieco ponad 250 km. W tym artykule nieznacznie go przedłużymy, urozmaicając go o takie przystanki jak Stara Lubowla, Sromowce i Niedzicę, prowadząc ostatni odcinek trasy właśnie przez Pieniński Park Narodowy. Zaczynamy!

 

Oficjalny przebieg trasy rowerem dookoła Tatr.

    

Planowanie wyjazdu rowerem dookoła Tatr

Nigdzie się nie spieszyliśmy, gdyż wyjeżdżając we wtorek z Poznania, jedyny możliwy powrót z Nowego Targu z pewnymi miejscami na rowery wyświetlił nam się dopiero w poniedziałek rano. Może i dobrze, gdyż ciężko dokładnie oszacować pogodę i kondycję ekipy, tym bardziej że mieszkając w Poznaniu, na co dzień zbyt wielu przewyższeń rowerowo nie robimy. Daliśmy sobie więc sporo zapasu, dzięki czemu ani przez chwilę nie mieliśmy poczucia, że trzeba dawać z siebie więcej niż zamierzaliśmy, nawet zakładając nieco dłuższy fragment od oficjalnego przebiegu szlaku. Pięć pełnych dni to idealny czas, aby pokonać ten szlak niemalże niezależnie od pogody. A gdyby naprawdę było źle, zawsze mamy przygotowany plan B. W Kieżmarku można bowiem podjąć decyzję o szybszym wycofie i odpuszczeniu sobie Starej Lubowli, kierując się bezpośrednio na Kacwin, skąd również można odbić na Niedzicę i zaliczyć fragment Velo Czorsztyn. Gorąco jednak zachęcam do spróbowania wariantu przedstawionego niżej.

 

Jaki kierunek trasy rowerem dookoła Tatr wybraliśmy?

Wybór kierunku trasy rowerem dookoła Tatr jest dowolny, jednak większość osób wybiera kierunek odwrotny do ruchu wskazówek zegara. Analizując podjazdy i zjazdy, szczególnie na ostatnich odcinkach, kierunek ten i dla nas wydał się bardziej przemyślany i bezpieczniejszy, zwłaszcza gdy szlak zamierzasz pokonać na grawelu lub sztywnym rowerze turystycznym. Ponadto obrany kierunek dawał nam zdecydowanie większą mobilność. W przypadku bardzo słabych prognoz zawsze mogliśmy podjąć decyzję o skróceniu trasy. Za kierunkiem zgodnym z ruchem wskazówek zegara przemawia nieco łatwiejsza możliwość wycofania się pociągiem do słowackiej Trzciany (Trstená) w przypadku kontuzji czy większej awarii, skąd już będzie wiodła łatwa ścieżka do Nowego Targu.

O czym warto pamiętać wybierając się rowerem dookoła Tatr?

  • Ubezpieczenie: Przed wyruszeniem na szlak warto pamiętać o wykupieniu właściwego ubezpieczenia OC na wypadek kraksy oraz zdrowotnego na terenie Słowacji. Zdecydowanie oszczędzi nam to sporo stresu i zapewni poczucie bezpieczeństwa.
  • Dowód osobisty lub paszport: Na terenie Słowacji koniecznie musisz go posiadać
  • Karta płatnicza oraz gotówka: Gotówki wiele się nam nie przyda, jednakże warto ją mieć ze sobą choćby na wypadek ewentualnego mandatu. Karta płatnicza przypisana do konta z możliwością wymiany waluty w dobrym kursie była w pełni wystarczająca.
  • Różnice w przepisach: Kolejna kwestia, to przeanalizowanie różnic w przepisach dotyczących turystyki rowerowej. Prawo po stronie słowackiej różni się nieco od polskiego.

 

 

  • BiwakowanieNa Słowacji biwakowanie jest możliwe poza parkami narodowymi, jednak w odległości minimum 50 m od lasu. W Polsce natomiast, oprócz istniejących tzw. miejsc do biwakowania, pól biwakowych czy kempingów, gdzie biwakowanie jest legalne, biwakowanie dopuszczalne jest również na obszarach wyznaczonych w ramach Programu „Zanocuj w lesie”, który obejmuje 425 nadleśnictw. Wyjeżdżając więc na rodzime tereny i planując nocowanie w mniej oczywistych miejscach, gorąco zachęcamy do zapoznania się z obszarami objętymi tym programem.

 

 

Jak się przygotować i co ze sobą zabrać na wyprawę rowerem dookoła Tatr?

Ekwipunek

Jeśli podzielasz naszą inicjatywę czerpania jak najwięcej z natury, zachęcamy do rozważnego przeanalizowania swojego ekwipunku. Z uwagi na to, że wszystko będziemy musieli pomieścić w sakwach lub bikepackingu, musimy dobrze przemyśleć nasze wybory. Minimalistyczna odzież turystyczna i rowerowa sprawdziła nam się świetnie. Pomocny może okazać się dostępny na naszym blogu artykuł o przygotowaniu się do szlaku długodystansowego, jednak pod kątem roweru będziecie musieli lekko zmodyfikować swoją checklistę.

Jak się ubrać na wyprawę rowerem dookoła Tatr? 

Koszulki: Polecamy ograniczyć ilość koszulek do dwóch – maksymalnie trzech. Ja zdecydowałem się na warianty z wełny merino, które o wiele dłużej zachowają świeżość od syntetycznej konkurencji, umożliwiając noszenie koszulki bez prania i bez problemu przez dwa dni z rzędu. Na taki użytek doskonale sprawdza się rowerowa kolekcja Vento.

 

Produkty z kolekcji rowerowej Salewa Vento znajdziesz tutaj

 

 

Spodnie: Odpinane spodnie rowerowe również oszczędziły nieco miejsca.

Bielizna: Bielizna z wkładką to zdecydowany must-have na tego rodzaju wyjazdy. Ta wykonana z wełny merino kolejny raz okazała się dla mnie doskonałym wyborem.

Bluza: Bluza Vento z wełną merino z przedłużanym tyłem, wiatroodporną warstwą na klatce piersiowej oraz kieszonką, która oprócz pełnienia roli worka kompresyjnego, była doskonałym miejscem na przechowywanie przekąsek czy baterii do posiadanej lampki.

Przeczytaj recenzję rowerowej kolekcji Salewa Vento

 

Izolator dodatkowy: wieczory bywały chłodne, więc dobrze kompresujący się izolator (ja zdecydowałem się na hybrydę wypełnioną tyrolską wełną) to w moim odczuciu konieczność na rekreacyjny wariant tego szlaku.

Kurtka membranowa: minimalistyczna kurtka membranowa na wszelki wypadek zapewni komfort podczas szukania schronienia w sytuacji nagłej ulewy.

 

 

Akcesoria rowerowe

Z rzeczy typowo rowerowych należy pamiętać o: kasku, 2 dużych bidonach, okularach, sprawnym oświetleniu na przód i tył roweru, kamizelce odblaskowej (prowadząc rower po drogach publicznych jest ona prawnie wymagana na Słowacji), smarze do łańcucha, zapasowej dętce i pompce, łyżkach do opon, multitoolu z niezbędnymi kluczami, maści na ewentualne otarcia.

Apteczka - obowiązkowa część ekwipunku na tego rodzaju wyprawy.

Kosmetyki

Do tematu kosmetyków polecam podejść mocno minimalistycznie. O higienę trzeba dbać, jednak tutaj każdy gram się liczy. Do standardowego mini zestawu żelu i szamponu, przelanego do małych turystycznych buteleczek, warto zaopatrzyć się w balsam do opalania i maść na ewentualne obtarcia. Poza tym pasta, szczoteczka do zębów i ewentualny atypespirant mogą zdecydowanie zamknąć listę wszystkich niezbędnych kosmetyków.

Dodatkowy ekwipunek

Z uwagi na chęć nocowania na dziko musieliśmy jeszcze pamiętać o: kuchence, namiocie, materacu i śpiworze. Wszystkie te produkty muszą być maksymalnie niewielkie po złożeniu. Żeby nie zastanawiać się, gdzie skręcić i nie musieć stresować się podczas przemieszczania się po głównych drogach, nawigacja z wgranym śladem GPX jest niemalże obowiązkowa. Dzięki niej można w pełni cieszyć się trasą i nie zawracać sobie głowy dociekaniem, którędy teraz. W tym artykule chętnie podzielimy się naszą propozycją! My na tego rodzaju wyjazdy zabieramy również cienką wodoodporną płachtę na rowery.

Ile pieniędzy wystarczy na szlak rowerem dookoła Tatr? 

Mając w aplikacji bankowej funkcję „kantoru”, tak naprawdę obyłoby się bez gotówki. Na wszelki wypadek warto jednak ją ze sobą mieć ok. 50 euro na osobę to zdecydowanie wystarczająca kwota.

Ile prowiantu ze sobą zabrać wybierając się rowerem dookoła Tatr? 

Na szczeście niewiele. Batony i przekąski na drogę w zupełności wystarczą. Sklepów i restauracji na trasie jest sporo. Należy jedynie pamiętać o regularnym uzupełnianiu wody.

 

 

Relacja z przygody rowerem dookoła Tatr

 

Dzień pierwszy (wtorek): Nowy Targ – granica polsko-słowacka (26,98 km)

Przebieg trasy, dystans oraz wykres wysokości znajdziesz tutaj.

 

Po sprawdzeniu rowerów i zapakowaniu sakw, musieliśmy najpierw dostać się pociągiem z Poznania do Nowego Targu. Zachęcamy do wcześniejszego zakupu biletów, ponieważ z miejscami dla rowerów (zwłaszcza w sezonie urlopowym) nie jest łatwo. Z Poznania wyruszyliśmy około 6 rano, by dotrzeć na miejsce startu koło godziny 16. W Nowym Targu zjedliśmy obiad, omówiliśmy plan i nie nastawiając się tego dnia na długi dystans, ruszyliśmy z Nowego Targu dopiero około godziny 17:30, kierując się w stronę Chochołowa. Zbaczając z głównej drogi (ul. Kolejowej), wybraliśmy grawelowy wariant trasy, omijając Czarny Dunajec. Już pierwsze kilometry pokazały, że trasa będzie bardzo malownicza. Przewyższeń póki co brak, towarzyszyły nam jedynie przyjemne szutry. Jedyny minus to złapana guma przez naszego kompana i konieczność wymiany dętki już między 15 a 20 kilometrem trasy. Takie przygody na starcie na ogół dobrze wróżą! Z uśmiechem na ustach zabraliśmy się za naprawę usterki, a raczej patrzyliśmy na męczącego się z kołem kolegę, rzuciliśmy kilka żartów i pojechaliśmy dalej. Chwilę później dojechaliśmy do Chochołowa, gdzie w Lewiatanie mogliśmy zrobić zakupy na kolację oraz jutrzejsze śniadanie.

Przedostając się przez Czarny Dunajec, dołączyliśmy do oficjalnego szlaku, gdzie powoli zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Na szczęście miejsc nie brakowało. Po przekroczeniu granicy, w dostępności wiat i płaskiej trawy można przebierać do woli. Z uwagi na późny wyjazd, bez zbędnego zwlekania rozstawiliśmy namioty, przypięliśmy rowery do pobliskiego drzewa, zdając sobie sprawę z tego, że tak naprawdę dopiero następny dzień będzie realnym początkiem naszej wyprawy.

 

 

Dzień drugi (środa): Od Granicy do Bobrownika (85,58 km)

 Przebieg trasy, dystans oraz wykres wysokości znajdziesz tutaj.

 

Zapominając o wczorajszych pociągach i przedostawaniu się przez pół Polski, zaparzyliśmy sobie poranną kawę, zjedliśmy, spakowaliśmy namioty i sakwy, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę!

Tego dnia czekało na nas większe wyzwanie, ale zaplanowane miejsce noclegowe było doskonałym motywatorem. Najpierw podążaliśmy oficjalnym szlakiem na Trzcianę (Trstena), aby od niej jechać już nieziemsko malowniczym terenem wzdłuż Oravy. To, co prócz widoków wprawiało nas w największy zachwyt, to wiszące kładki nad Orawą, odpoczynek od cywilizacji i piękno regionu z podniebnym zamkiem Orawskim na czele.

 

 

Jadąc dalej, dotarliśmy do Dolnego Kubina, skąd tylko przez chwilę czekała nas przeprawa główną drogą. Po dwóch kilometrach w Vyšným Kubínie odbiliśmy w lewo, gdzie musieliśmy psychicznie przygotować się na zbliżający się pierwszy podjazd na szlaku.

Od wsi Osádca, aż do Malatiná czekało nas bowiem 3,5 kilometra podjazdu, który momentami osiągał 12% nachylenia. Na tym dystansie zrobiliśmy ponad 200 m w pionie, jednak po dotarciu na grzbiet liczący 847 m n.p.m. widoki zrekompensowały wszystko. Nie mówiąc o zjeździe!

Urok tego miejsca zatrzymał nas na dłużej niż planowaliśmy. Po dotarciu do wsi okazało się, że jest już po godzinie 18. Po tej godzinie w takich miejscach próżno szukać otwartego sklepu. Musieliśmy więc jakoś poradzić sobie z tym, co mieliśmy, a mieliśmy niestety niewiele. Na szczęście cel dzisiejszej wyrypy był już niedaleko, a tam wody było w bród i to na szczęście naprawdę nie brudnej, ale po kolei.

Od zamkniętego sklepu czekało nas około 5 km zjazdu, który pozwolił zapomnieć o wcześniejszym trudzie. Jadąc dalej przez Pasmo Wielkiego Chocza, Doliną Sestrčská, minęliśmy Bukovine, ostatecznie docierając do Bobrovníka, gdzie na głównym skrzyżowaniu skręciliśmy w lewo i zaczęliśmy szukać miejsca noclegowego. Kierując się wzdłuż plaży w stronę Liptovskiej Sielnicy, już na pierwszym kilometrze znaleźliśmy miejsce idealne! W północno-zachodniej części jeziora postanowiliśmy spędzić noc tuż przy plaży.

Czysta i ciepła woda Liptowskiego Morza, wspaniały widok, a do tego praktycznie brak żywej duszy był idealnym zwieńczeniem tego dnia. Szybko rozstawiliśmy namiot i ruszyliśmy na wieczorną, odświeżającą kąpiel. Tuż po tym napełniliśmy do pełna nasze bidony, aby zaraz przelać wodę do kuchenki turystycznej i zaparzyć zieloną herbatę, uzupełniając braki w nawodnieniu. Patrząc centralnie na księżyc odbijający się w tafli jeziora, do późna gawędziliśmy, napawając się prawdziwie rodzinnym klimatem. Wspaniały dzień to mało powiedziane.

 

 

Dzień trzeci (czwartek) – Bobrownik – Lučivná (65,28 km)

Przebieg trasy, dystans oraz wykres wysokości znajdziesz tutaj.

 

Szkoda dnia. Jak już wiecie, prowiantu nie mieliśmy, więc szybka (jak na nas) zawijka z zamiarem zjedzenia śniadania gdzieś na trasie.

Po krótkiej sesji zdjęciowej wróciliśmy do głównej drogi, po czym świeżutcy i wyspani udaliśmy się dalej. Tego dnia było już nieco chłodniej i dało się funkcjonować. Minusem były jednak późniejsze prognozy. Dzisiejszy dzień i najbliższa noc zapowiadały się mocno deszczowo. Nie zakładaliśmy więc, że uda nam się zrobić więcej niż 50 km. Najpierw udaliśmy się główną drogą zakupić prowiant do Lidla w Liptowskim Mikulaszu, gdzie pod daszkiem zdecydowaliśmy się przeczekać deszczową chmurę. Radar w aplikacji pogodowej pokazał na szczęście, że to nic wielkiego i zaraz będzie po wszystkim.

Poczekaliśmy więc, aż jezdnia nieco przeschnie, a w międzyczasie napełniliśmy bidony, zjedliśmy przekąski i przegadaliśmy plan. Ok! Można działać!

 

 

Od Liptowskiego Mikulasza poczęliśmy oddalać się od głównych dróg, podążając wzdłuż rzeki Vah, gdzie w przepięknych okolicznościach przyrody zdecydowaliśmy się schłodzić nad potokiem i zjeść drugie śniadanie. Przez pierwsze 3,5 km jechaliśmy dobrze przygotowaną trasą z widokiem na Niskie Tatry. Po lewej stronie minęliśmy blokowiska, żeby już niebawem odbić na charakterystyczną chwiejną kładkę. Dopiero po przyjeździe dowiedzieliśmy się, że w Okolicznem, po drugiej stronie rzeki, znajduje się piękny 500-letni Franciszkański Kościół. No nic, wszystkiego zobaczyć nie można. Następnie, podążając obok elektrowni, kierowaliśmy się do Podturnia. Niedaleko znajduje się uzdrowisko Liptowski Jan z 16 pałacykami z XVI-XVII wieku i darmowym stawem termalnym Kaďa o temperaturze 23ºC, który zresztą też sprawnie ominęliśmy. Od Liptowskiej Poróbki czekały nas piękne widoki, które to poczęły nam towarzyszyć podczas niewielkiego podjazdu. Następnie zjazd do ruchliwej DK72, od której na szczęście już po przejechaniu pół kilometra odbiliśmy, kierując się w prawo do Kraľovej Lehoty. Od tego momentu czekało nas dzikie 25 km.

 

 

Kontynuując przeprawę wzdłuż rzeki Vah, po dotarciu do lasu kusił nas niewielki skrót po rozebranym starym przejeździe kolejowym. Nie warto! Warto było natomiast jechać dalej w stronę Szuniawy, gdzie minusy podjazdu zrekompensowała nam piękna panorama Tatr i golden hour. Chwila przerwy na fotki i zjazd do pobliskiej miejscowości na pizzę. To doskonały pomysł na przeczekanie nagłego, choć chwilę utrzymującego się deszczu i podjęcie decyzji, co robimy z dzisiejszą nocą. Morale nieco spadły wraz z temperaturą i motywacją do tego, by rozbijać się na mokrym. Podczas posiłku padł pomysł, żeby ten jeden raz wyspać się w cywilizowanym miejscu. Nocleg udało nam się znaleźć niżej w kolejnej wsi - Łuczywnie. Kastel Lucivna nas zaskoczył. Wielki apartament. Dwa pomieszczenia i wielka łazienka. Do tego śniadanie w postaci szwedzkiego stołu i to wszystko za 30 euro od osoby.

Co tu dużo mówić. Po takiej nocy i wyżerce od razu nabraliśmy sił, by jechać dalej!

 

 

Dzień czwarty (piątek): Lučivná – Jakubany (62,05 km)

Przebieg trasy, dystans oraz wykres wysokości znajdziesz tutaj.

 

Po obfitym śniadaniu w naszym zamku, zapakowaliśmy rowery i wypoczęci ruszyliśmy dalej. Praktycznie do samego Popradu czekał nas przyjemny zjazd szlakiem. Jazda wzdłuż rzeki Poprad była fantastyczna, a uśmiech nie schodził nam z twarzy aż do Maciejowic. Całe szczęście, że byliśmy wyspani, bo tuż za Maciejowicami musieliśmy wzmożyć czujność z uwagi na długi odcinek ruchliwej i niebezpiecznej DK66. Ostrożnie poruszaliśmy się poboczem, kierując się w stronę Wielkiej Łomnicy.

Niestety, przydarzył się drugi pech tej samej osobie, która pierwszego dnia złapała gumę. Na ostatnim odcinku tej ruchliwej drogi nasz towarzysz zaliczył spektakularną wywrotkę. Podczas przejeżdżania przez tory kolejowe przednie koło ugrzęzło w rynnie torów, robiąc z roweru małą katapultę. Na szczęście, oprócz kilku zadrapań i lekko rozprutej sakwy, nic poważnego się nie stało. Po chwili na „ojojanie”, doglądnięcie roweru i ustabilizowanie poziomu adrenaliny, można było jechać dalej.

Po kilkuset metrach udało nam się uciec z ruchliwej DK66 i ponownie zbliżyć się do rzeki Poprad, wzdłuż której jechaliśmy już praktycznie do samego Kieżmarku. W Kieżmarku, po chwili odpoczynku i małych negocjacjach, zapadła decyzja, aby zboczyć z oficjalnego szlaku i nieco przedłużyć nasz wyjazd, kierując się na Starą Lubovlę.

 

 

Czas mieliśmy, sił nie brakowało, humor i pogoda dopisywały. Do pełni szczęścia brakowało jedynie obiadu i może kilku stopni Celsjusza mniej. Skręciliśmy więc w pierwszej kolejności na Lubice, gdzie udaliśmy się na smacznego burgera z frytkami i zimne piwo. W miejscowości zakupiliśmy wodę i brakujący prowiant, pod sklepem obserwując zmagania policji i ochrony z jednym Romem. Odrobinę dalej dostrzegliśmy slumsową dzielnicę zdominowaną przez romską ludność, a następnie wzdłuż rzeki Lubica kierowaliśmy się w stronę Majerki. W Majerce również dominowała ludność romska.

Od tego momentu życie zaczęły uprzykrzać nam muchy, które wręcz przyklejały się do nas na całej długości uciążliwego, bo liczącego aż 8 kilometrów, podjazdu, ciągnącego się od Majerki aż na Mały Václavák (1081 m n.p.m.). Na tym dystansie pokonaliśmy ok. 400 m w pionie w naprawdę dzikim terenie. To pierwszy raz, kiedy w komunikacji przydały się nam krótkofalówki, gdyż z uwagi na różne tempo podjazdu nieco się od siebie oddaliliśmy. Zasięgu GSM w tym terenie próżno szukać.

Na grzbiecie Małego Václaváka muchy jakby ustąpiły. Czekała tam na nas urokliwa altanka, pod którą postanowiliśmy chwilkę odsapnąć i pooglądać walkę muchy z osą. W zasadzie była to egzekucja. Mucha nie miała szans.

 

 

Korzystając z postoju, sprawdziliśmy aplikację Locus oraz Mapy.cz w poszukiwaniu miejsc noclegowych. Mapy offline nie raz były dla nas nie lada ratunkiem. Na szczęście okazało się, że wiat w pobliżu nie brakuje. Co więcej, od tego momentu czekała nas już tylko droga niebieskim szlakiem z górki w stronę Jakuban.

Pierwsze 2,5 km to czujny szutrowy odcinek, więc zdecydowanie nie zalecam zjeżdżać „na pełnej”. Następnie, tuż za leśniczówką, szuter ustąpił miejsca asfaltowi. Aby nie pominąć interesującego miejsca noclegowego, zdecydowaliśmy się jednak znacznie nie przyspieszać. Minąwszy pierwszą z trzech widocznych na mapie wiat, podjęliśmy decyzję, by jechać dalej. Nie jesteśmy z tych, co to decydują się na pierwszą lepszą. Drugie miejsce również niczego sobie. Nieco bardziej na uboczu, tuż obok zabytkowego murowanego pieca, od którego prowadziło delikatne zejście do strumyka. Trzecia wiata… cóż, trzeciej niestety nie było. Droga, która miała do niej prowadzić, kończyła się w gęstych zaroślach. Wracamy więc do wiaty nr 2. Na szczęście pokusa sprawdzenia każdego miejsca zaowocowała znalezieniem studni z czystą, pitną wodą gdzieś pomiędzy. Napełniliśmy więc bidony i wróciliśmy pod wspomniany wielki piec.

Miejsce piękne przez wielkie „P”. Jedynym minusem była spora wilgotność i duże zacienienie, które rankiem uniemożliwiało wysuszenie namiotów. Poza tym same plusy.

Duża zadaszona wiata, miejsce na ognisko. Zielona trawka i ciekawa fauna (spotkaliśmy jaszczurkę i owłosioną dżdżownicę).

Łagodne zejście do znajdującego się tuż obok strumyka motywowało do odświeżenia się po ciężkim podjeździe.

No i był jeszcze zabytkowy wielki piec zbudowany przez rodzinę Probstnerów, która zajmowała się działalnością w zakresie górnictwa i przetwórstwa rud żelaza. Działał on w latach 1760-1870, służąc do przeróbki rudy żelaza. Więcej o nim przeczytacie tutaj.

Pokrzepieni nieco historią, zadowoleni udaliśmy się na nocleg, oczekując na dzień piąty.

 

 

Dzień piąty (sobota): Jakubany – Sromowce Niżne (45,60 km)

Przebieg trasy, dystans oraz wykres wysokości znajdziesz tutaj.

 

W Jakubanach wilgotność była tak wielka, że musieliśmy spakować namoknięte namioty. Strach było myśleć, jak będą wyglądać po całym dniu w pokrowcu, tym bardziej że prognozy na ten dzień przewidywały burzowe popołudnie i ulewną noc. W dzień natomiast panował niemiłosierny skwar.

Za dzisiejszy cel obraliśmy Sromowce Niżne, tak by na jutro pozostał już tylko fragment Velo Czorsztyn i regeneracja w hotelu w Nowym Targu, ale powoli.

Wpierw ruszyliśmy w kierunku Starej Lubovli, gdzie mogliśmy podziwiać zamek Lubowelski. Jadąc dalej, kierowaliśmy się wzdłuż wcześniej poznanej rzeki Poprad, która tym razem towarzyszyła nam już tylko przez 2 km.

Następnie przejechaliśmy kładką i dostaliśmy się do Hniezdne, aby przejechać praktycznie przez sam środek słowackiej destylarni whisky Nestville Park. Produkowana tam whisky uznawana jest za jedną z najlepszych whisky kontynentalnych, zostawiając daleko w tyle produkowaną w Europie konkurencję. Fani whisky z pewnością będą mieć ochotę zatrzymać się tutaj na dłużej.

 

 

Następnie jechaliśmy wzdłuż potoku Kamionka, do wsi o tej samej nazwie, zdominowanej przez ludność łemkowską.

Od Kamionki czekał nas podjazd na Stráňanskie Sedlo (729 m n.p.m.). Skwar nie pomagał.

Stąd czekały nas 4 kilometry przyjemnego zjazdu, aby nogi odpoczęły przed kolejnym, jeszcze ostrzejszym kilometrowym podjazdem na Lesnickie Sedlo, podczas którego sprawnie odrobiliśmy całą utraconą wysokość.

Do celu dotarliśmy z niemałą radością. Na górze czekał autokar z turystami. Tym razem praktycznie sami Polacy robili sobie fotki to tu, to tam. W naszych głowach chęć robienia fotografii zdecydowanie skrywała się za chęcią nabycia zimnego piwka, które na szczęście bez najmniejszego problemu można było zamówić. W końcu spoczęliśmy, postanawiając chwilę odetchnąć i nacieszyć się krajobrazem Pienin, Tatr i Magury Spiskiej.

Wypoczęci zdecydowaliśmy się na ponad 5-kilometrowy zjazd, który z nawiązką zrekompensował trudy podjazdu. Dotarliśmy do Lesnicy, gdzie ponownie odbiliśmy się od zamkniętego sklepu spożywczego.

 

 

Od Lesnicy zaczyna się zabawa. To, co nas czekało, ciężko nazwać podjazdem. Nie wiem, jak mocną nogę musiałbym mieć, żeby ani raz nie musieć schodzić tutaj z roweru. W tym właśnie momencie szczerze cieszyliśmy się z wyboru pokonania szlaku właśnie w tym kierunku. Wyprowadzać bowiem rower to jedno, ale sprowadzać, marnując zjazd, to już grzech niewybaczalny. Wszystko jednak wskazywało na to, że w przypadku wybrania kierunku odwrotnego moglibyśmy na obciążonych ekwipunkiem rowerach nie podołać tak stromemu zjazdowi.

Wspinając się, raz na jakiś czas mijali nas turyści na elektrycznych fullach, którzy swoją drogą nawet na takich rowerach nie radzili sobie zbyt dobrze. Na szczęście to mocno strome podejście okazało się nie być przesadnie długie. Po chwili stromizna nieco się zmniejszyła, pozwalając już na dalszą jazdę. Następnie naszym oczom ukazała się wiatka, która zdecydowanie zachęcała do tego, by odsapnąć.

Krótki odpoczynek, sprawdzenie prognozy, która okazała się nie być pocieszająca, i podjęcie decyzji o zjeździe. Zjazd przyjemny, wciąż mocno stromy, ale na szczęście już możliwy do pokonania. Jadąc czujnie z ciężarem ciała skierowanym mocno za siodełko, tuż nad sakwę podsiodłową, z palcami spoczywającymi w dolnym chwycie na klamkach – udało się go w pełni wykorzystać.

 

 

Dotarliśmy pod Czerwony Klasztor. Następnie przedostaliśmy się przez Dunajec, udając się na ciepły posiłek do Sromowców Niżnych, gdzie też zmuszeni byliśmy skryć się przed pierwszą, większą ulewą tego dnia. Od tego miejsca będziemy się już kierować szlakiem Velo Dunajec. Korzystając z daszku nad głową i wolnego czasu, podjęliśmy decyzję o poszukaniu bardziej cywilizowanego noclegu. Będąc już po polskiej stronie, zdecydowaliśmy się na pole namiotowe w Sromowcach Niżnych.

Korzystając z okna pogodowego, ruszyliśmy w stronę miejsca biwakowego. Wyciągamy namiot… Wilgotny namiot po całym dniu w pokrowcu to zdecydowanie nie to, co chce się wyciągnąć, szczególnie rozbijając się tuż przed nadchodzącą burzą. No cóż. Po sprawnym rozbiciu namiotu sprawdziliśmy wszystkie odciągi, aby w sytuacji porywistego wiatru nic nas nie zaskoczyło i udaliśmy się pieszo do pobliskiego sklepu. Po dotarciu pod sklep będący częścią dużego domu jednorodzinnego okazało się, że jest zamknięty. Google pokazywało jeszcze 30 minut. Na szczęście po chwili spotkaliśmy przemiłą właścicielkę, która zgodziła nam się ponownie otworzyć swój przybytek i nabyć niezbędny prowiant. Jesteśmy uratowani! Nocna gwałtowna ulewa trwała kilka dobrych godzin, na szczęście nie wyrządzając żadnych szkód. W namiocie można było dostrzec jedynie śladowe ilości skraplającej się wody, które nie pogorszyły w żadnym stopniu komfortu spania.

 

 

Dzień szósty (niedziela): Sromowce Niżne – Nowy Targ (46,14 km)

 Przebieg trasy, dystans oraz wykres wysokości znajdziesz tutaj.

 

Rano pogoda się poprawiła, pozwalając podsuszyć namiot w słońcu. Nie spieszyliśmy się z opuszczeniem miejsca biwakowego, udając się rano na szybki prysznic.

„Dobra, pakujemy wszystko. To, co nie doschło, wysuszymy wieczorem. W końcu to ostatni dzień i dziś będziemy wylegiwać się w hotelu w Nowym Targu!”

Szlakiem Velo Dunajec przejeżdżamy przez Sromowce Wyżne do jeziora Sromowieckiego, będącego zbiornikiem wyrównawczym jeziora Czorsztyńskiego, nad którym Velo Dunajec łączy się z Velo Czorsztyn. Następnie jedziemy południowym brzegiem Czorsztyna, mijając malowniczy zamek w Niedzicy.

Od Niedzicy czeka nas 120 m w pionie na górę Tabor, z której roztacza się piękna panorama jeziora, Pienin i Tatr. Szutrowy zjazd prowadzi nas do Leśniczówki Niedzica, skąd musimy pokonać 100 m w pionie, aby dostać się do Falsztyna.

Na górze można odetchnąć, ciesząc się piękną panoramą. Aby nie zbaczać ze szlaku, lepiej jest coś w Falsztynie przekąsić. Niestety, sklepy po drodze są rzadkością. Bez przekąski w jednym z barów będziecie musieli zbaczać ze szlaku lub wytrzymać do samego Nowego Targu. Ja wybrałem zapiekankę, która trzymała mnie aż do obiadu.

 

 

Z Falsztyna czeka szybki zjazd, ale z uwagi na licznych turystów – apeluję o czujność. Ostry zakręt na jego końcu zweryfikuje sprawność hamulców.

Następnym punktem na trasie jest Frydman, gdzie jedziemy po wale, który chroni wieś przed zalaniem. W Dębnie mijamy zabytkowy XV-wieczny kościół Michała Archanioła i jedziemy wzdłuż Dunajca szlakiem prowadzącym do Łopusznej. Z uwagi na głód postanowiliśmy zboczyć na dwór w Łopusznej i poszukać sklepu przy ul. Pienińskiej, kierując się do Ostrowska. Niestety, w niedzielę otwarta była jedynie Żabka. Stamtąd wróciliśmy na szlak. Jadąc wzdłuż rzeki, dotarliśmy do Nowego Targu o godzinie na tyle wczesnej, że nie było jeszcze czasu na meldunek w hotelu.

Około 14:00 udaliśmy się najpierw na obiad, potem deser i kawę. Korzystając z okazji szczerze polecam kawiarnię Deja Vue w Nowym Targu. Następnie meldunek w hotelu i relaks w basenie oraz jacuzzi. Na bogato, a co!

Następnego dnia z rana załapaliśmy się jeszcze na hotelowe śniadanie, a po południu przywitał nas Poznań!

Czy było warto? I to jak!

 

Pokaż więcej wpisów z Sierpień 2024
pixel